Wholesale Indianapolis Colts Jerseys
cheap nfl jerseys
cheap jerseys
wholesale jerseys from china
wholesale nfl jerseys from china
Cheap Jerseys from china
Cheap Jerseys china
Cheap Jerseys free shipping
wholesale jerseys
wholesale nfl jerseys
Łukasz Sobierajski: Jak zaczęła się Pani przygoda z archeologią?
Dorota Słowińska: Już w okresie szkoły średniej, przychodziłam na prelekcje historyczne i archeologiczne organizowane przez muzeum. Rozbudziły one moje zainteresowanie kierunkami humanistycznymi. Nie myślałam wprawdzie jeszcze wtedy, że zdecyduję się na studia archeologiczne i będę pracować w tym zawodzie. Od samego początku byłam silnie związana z tym miejscem. Moje praktyki odbywały się w ekspedycjach organizowanych przez Muzeum, potem pracowałam na umowę zlecenie, następnie jeszcze podczas studiów na pół etatu a po ukończeniu uniwersytetu na cały etat.
ŁS: Uzupełniając – ile lat Pracuje pani w muzeum i od jak dawna pełni funkcję dyrektora?
DS: Funkcję dyrektora pełnię od czterech lat ,açai a w muzeum pracuję od lat trzynastu.
Bernard Borowy: A jak według Pani zmieniło się muzeum przez cały ten okres, odkąd zaczęła Pani po raz pierwszy w nim pracować?
DS: Dyrektor Stefan Woyda [założyciel i poprzedni dyrektor muzeum – przyp. red.] wprowadził mnie w tajniki naszej profesji. Stał się kimś w rodzaju mistrza, który nauczył mnie zawodu oraz przede wszystkim pewnego sposobu myślenia o archeologii, jak również traktowania w bardzo szczególny sposób śladów przeszłości. Przekazał mi również ideę przyświecającą muzeum, jako miejsca którego misją pozostaje bycie otwartym na potrzeby lokalnej społeczności. Ideę tę staram się konsekwentnie kontynuować i rozwijać, wychodząc naprzeciw nowym oczekiwaniom.
BB: Gdy ogłaszaliśmy, że będziemy przeprowadzać wywiad z Panią, parę osób pytało o Pana Woydę i jego tytuł. Pan Woyda był magistrem?
DS: Tak.
BB: I nie zrobił tytułu naukowego?
DS: Nie.
BB: Jak Pani myśli, czym to było spowodowane?
DS: Temperamentem. Był przede wszystkim archeologiem terenowym. Z wielkim zaangażowaniem oddawał się popularyzacji archeologii, badaniom powierzchniowym jak również pracom wykopaliskowym, zajęcia te pochłaniały Go bez reszty. Podobnie zresztą jak to miejsce, w które włożył całe swoje serce. Spowodowało to, iż w codzienności wypełnionej pasją nie starczyło czasu na pracę naukową, wymagającą tego, aby zatrzymać się, co było niezgodne z naturą dyrektora. Był On bowiem człowiekiem uwielbiającym działanie. Niewątpliwie jednak jest wielką szkodą dla nauki, że nie pozostawił po sobie spuścizny naukowej i nie przekazał w formie pisemnej swojej wiedzy i pasji. Myślę jednak, że są one bardzo mocno obecne w miejscu, w którym się znajdujemy.
ŁS: Muzeum pruszkowskie nie jest tak znanym obiektem jak chociażby Państwowe Muzeum Archeologiczne w Warszawie, choć niewątpliwie znajdują się w nim cenne zbiory. Proszę powiedzieć, czy są obecne tutaj jakieś szczególnie unikatowe eksponaty?
DS: PMA w Warszawie jest placówką z wielką tradycją i z gronem wybitnych naukowców, zajmujących się szerokim spektrum tematycznym. Natomiast muzeum w Pruszkowie jest zdecydowanie młodszą instytucją, która ma wąską specjalizację. Nasze badania ograniczają się do terenu zachodniego Mazowsza, ze szczególnym uwzględnieniem problematyki starożytnego hutnictwa. Ozdobą pruszkowskiej kolekcji pozostaje malowany puchar szklany, pochodzący z cmentarzyska w Zaborowie koło Leszna. Zabytek należy do grupy bardzo rzadkich importów rzymskich. W obrębie samego Imperium Romanum malowane naczynia do picia należą do znalezisk unikatowych, natomiast z terenu północnej, barbarzyńskiej Europy, znane były do tej pory trzy obiekty, przy czym dwa odkryto na Pomorzu, jeszcze przed II wojną światową, w kontekście tzw. grobów książęcych. Niestety, obydwa wspomniane zabytki w trakcie zawieruchy wojennej zaginęły, w związku z tym nasze muzeum pozostaje w tym rejonie Europy jedyną instytucją posiadającą w swoich zbiorach dzieło tej klasy. Malowany puchar szklany, ozdobiony scenami walk gladiatorów, wykonano w warsztacie zlokalizowanym na terenie dzisiejszego Egiptu. W II w n.e. przebył on niezwykłą drogę, aby ostatecznie stać się własnością barbarzyńskiego hutnika, któremu towarzyszył w jego ostatniej drodze w zaświaty. W tym kontekście, po blisko 2000 lat, wydobyto go ponownie na światło dzienne. Swoistą niezwykłością pozostaje fakt, iż pozostałe wyposażenie mężczyzny, w grobie którego znaleziono naczynie, określić możemy raczej jako skromne, typowe dla ludności kultury przeworskiej. Obecność zabytku tej rangi w obrębie mazowieckiego ośrodka potwierdza znaczenie i rolę, jaką pełniło to centrum w starożytności. Dodatkowo, puchar został znaleziony na jednym z nielicznych, znanych z terenu Mazowieckiego Centrum Hutniczego, cmentarzysk. Mamy w tym przypadku do czynienia ze stanowiskiem położonym w bezpośrednim sąsiedztwie dużej osady hutniczej, co jest swoistym ewenementem, sprawiającym, że cały kompleks, szczególnie w kontekście pucharu, stanowi unikatowy zabytek.
ŁS: Wspomina Pani o Mazowieckim Ośrodku Hutniczym. Czym to tak naprawdę jest, kto wytapiał tutaj żelazo, właściwie po co i na jaką skalę? Czy istnieje jakieś miejsce w Polsce, w Europie, porównywalne do ośrodka mazowieckiego?
DS: Mazowiecki Ośrodek Hutniczy funkcjonował w okresie od II w. p.n.e. do III w. n.e., swoim zasięgiem objął obszar ok. 300 km2, lokując się między zachodnią granicą Warszawy, Puszczą Kampinoską, Sochaczewem i Grodziskiem Mazowieckim. Tworzyło go kilkaset osad produkujących w masowej ilości żelazo, w chwili obecnej mamy zarejestrowanych ok. 240 stanowisk, które możemy podzielić na dwa typy: duże osady, będące samowystarczalnymi ośrodkami, to znaczy takimi miejscami, gdzie możemy znaleźć wszystkie…
BB: Przepraszam, co rozumiemy pod pojęciem duża osada?
DS: Przez duże osady rozumiemy stanowiska, których powierzchnie sięgają nawet 10 hektarów, takie jak chociażby: Milanówek-Falęcin, Brwinów, Biskupice, Parzniew. Miejsca te były tak naprawdę samowystarczalnymi ośrodkami, w obrębie których odnajdujemy urządzenia odpowiadające poszczególnym etapom produkcji hutniczej – od miejsc będących starożytnymi wybierzyskami rudy darniowej, przez piece w których wytapiano żelazo, aż po paleniska kowalskie służące do wstępnej obróbki metalu. W przypadku wielkich osad mamy do czynienia z naprawdę masową ilością produkcji, szacuje się, że w samym Milanówku-Falęcinie mogło funkcjonować ok. piętnastu tysięcy pieców.
BB: Czy wiadomo, jak wyglądała struktura organizacyjna? Czy była ona podobna do struktury dzisiejszych zakładów przemysłowych, gdzie jest dyrektor, kierownicy działów, czy była niezorganizowana? Czy istnieją jakieś artefakty, wiadomości dotyczące tego, jak to było urządzone?
DS: Ponieważ dysponujemy wyłącznie źródłami archeologicznymi, a więc szczątkowymi danymi dotyczącymi rzeczywistości, nie możemy jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Nie istnieją materialne dowody mówiące o organizacji struktur społecznych starożytnych mieszkańców terenu Mazowsza. Niewątpliwie w obrębie całego ośrodka mamy do czynienia ze znakomicie zorganizowaną produkcją, co wskazywałoby na możliwość istnienia czegoś, co nazwalibyśmy dzisiaj swoistym „centrum zarządzania”. Analogie etnograficzne i antropologiczne pozwalają nam ponadto dopuszczać funkcjonowanie w obrębie każdej z osad osoby pełniącej funkcję szamana, mistrza, posiadającej wiedzę i doświadczenie, czuwającej nad prawidłowym przebiegiem wytopu. Wracając jednak do poprzedniego pytania – ośrodek mazowiecki jest drugim co do wielkości znanym, po świętokrzyskim, centrum funkcjonującym w obrębie tzw. barbarzyńskiej Europy. Obydwa założenia nie znalazły we wspomnianym rejonie do dnia dzisiejszego analogii, jeśli chodzi o wielkość i skalę produkcji. Analizując w szerszym europejskim kontekście historycznym zjawiska zachodzące w obrębie ośrodków, w szczególności czas ich funkcjonowania, dostrzegalny jest silny związek istniejący pomiędzy ich działalnością a wydarzeniami politycznymi, jakie rozgrywają się w strefie przygranicznej oddzielającej świat rzymski od barbarzyńskiego. W III w. n.e. stopniowo zamiera, wraz z wniknięciem do Imperium na drodze pokojowej barbarzyńskich wojowników, zakrojona na tak wielką skalę produkcja. Natomiast ludność tzw. kultury przeworskiej pozostaje jeszcze przez blisko sto lat w obrębie swych macierzystych terenów przeżywając okres rozkwitu demograficznego. Fakt ten świadczy o tym, iż zadaniem wielkich centrów hutniczych nie było zaspokajanie potrzeb ludności miejscowej, główne ich rynki zbytu ulokowane były raczej w innych, bardziej na południe wysuniętych rejonach.
BB: A czy wiadomo, jakie produkty były tutaj wyrabiane i dokąd trafiały?
DS: Paradoksalne, ale na terenie całego ośrodka znajdujemy stosunkowo mało żelaza czy wyrobów żelaznych. Nie występuje ono w obrębie osad hutniczych, nie wiemy nawet do końca, w jakiej postaci z pieca uzyskiwano metal (zwartej buły, czy też drobin, które następnie skuwano ze sobą). Przedmioty żelazne znajdujemy natomiast na cmentarzyskach, które niestety zlokalizowane są głównie poza granicami mazowieckiego centrum hutniczego, nie możemy więc dokonać analizy porównawczej a tym samym potwierdzić bądź zaprzeczyć, że broń, ozdoby, narzędzia wykonano na pewno z surowca mazowieckiego. Możemy jedynie przypuszczać, iż nielogicznym byłoby wykonywanie przez ludność miejscową zamieszkującą w pobliżu zagłębia hutniczego przedmiotów pochodzących z surowca importowanego.
ŁS: Wspomniała Pani o tych problemach z próbą rekonstrukcji wytopów żelaza. Czy takie próby są podejmowane i ile jeszcze brakuje, żeby w stu procentach odtworzyć ten proces?
DS: W Górach Świętokrzyskich eksperymentalne wytopy przeprowadzane są od kilkudziesięciu lat i, mimo iż w projekty zaangażowane były zespoły wybitnych naukowców działających w obrębie różnych dziedzin (archeolodzy, metalurdzy, chemicy, metaloznawcy), do dzisiaj nie udało się odtworzyć procesu. Uzyskanie żelaza z rudy darniowej w tzw. „dymarce” nie jest więc prostym procesem, albo – wręcz przeciwnie – jest procesem tak prostym, że nie potrafimy go odtworzyć.
BB: A z czym jest największa trudność? Wydawałoby się, że to dosyć łatwy proces – mamy piec z gliny, dajemy trochę rudy, trochę opału i powinny powstać ładne sztabki.
DS: Dysponujemy po prostu kiepskim jakościowo surowcem – mam na myśli rudy darniowe, powierzchniowe. Ponadto na wykopaliskach odkrywamy wyłącznie szczątki pieców i do tego głównie tzw. kloce żużla, czyli produkt odpadowy całego wytopu. Nie wiem, czy panowie wiedzą, że taki piec składał się z dwóch części. Pierwszą z nich stanowiła wydrążona w ziemi jama, kotlinka, w której gromadzono opał, niezbędny w początkowej fazie procesu do rozgrzania pieca. Drugą był, wznoszony ponad ziemią, gliniany komin. Dymarki były piecami jednorazowego użytku, po każdym wytopie w celu wydobycia żelaza górna część urządzenia była rozbijana, z tego względu przetrwały do naszych czasów właściwie nieliczne ślady tych naziemnych konstrukcji. Natomiast do kotlinki napływał w trakcie trwania procesu wspomniany żużel, niejednokrotnie wypełniając niemal całkowicie jamę. Kloce żużla są więc dla nas podstawowym, lecz zarazem skąpym źródłem informacji o przebiegu procesu. Bardzo rzadko znajdujemy niewielkie fragmenty wyłącznie dolnych części, glinianych szybów, dlatego nie jesteśmy w stanie do końca zrekonstruować wyglądu nadziemnej części pieca, choćby jego wysokości. Kolejnym problemem jest, ewentualne, wzbogacanie rudy, czyli proces służący temu, aby z kiepskiego gatunkowo surowca otrzymać w stosunkowo niskiej temperaturze żelazo. Niestety, do chwili obecnej brakuje nam jednoznacznych dowodów na istnienie takiego działania.
BB: Czy na podstawie obecnej rudy jesteśmy w stanie stwierdzić, że tamta ruda pochodziła z tych terenów albo że była przywożona z innych rejonów?
DS: Rzeczywiście, pojawiły się nieliczne próby zakwestionowania możliwości wytopienia żelaza z tak kiepskiego surowca, co automatycznie oznaczałoby konieczność transportu rud limonitowych z innych rejonów. Teorie te są jednak, głównie ze względu na brak jakichkolwiek dowodów istnienia takiego procederu, kwestionowane przez większość archeologów parających się problematyką starożytnego hutnictwa. Ponadto na Mazowszu, w Biskupicach koło Brwinowa mamy potwierdzone ślady starożytnej eksploatacji rud darniowych, prowadzonej bezpośrednio na potrzeby zlokalizowanej w sąsiedztwie wielkiej osady hutniczej. Pruszkowskie muzeum rozpoczęło w roku bieżącym swoje własne wytopy eksperymentalne, mające na celu rekonstrukcję procesu hutniczego, są to nasze pierwsze, mam wrażenie trochę jeszcze nieśmiałe, próby. W ramach Kampanii Ognia – projektu, który skupiał różne akcje naukowe i artystyczne, przeprowadzono sześć wytopów eksperymentalnych stanowiących trzon całego przedsięwzięcia. Badania przeprowadzono całkowicie w oparciu o miejscowy surowiec, nie zakończyły się one wprawdzie sukcesem w postaci uzyskanego żelaza, ale pozwoliły nam na zdobycie szeregu cennych spostrzeżeń i doświadczeń, otwierających oczy na nie do końca przez nas uświadamiane elementy procesu technologicznego. Przykładowo brak sukcesu przy próbach wytopienia metalu z rud miejscowych nie musi, jak twierdzą niektórzy, być wynikiem wyeksploatowania w przeszłości dobrej rudy, a jedynie naszej nieumiejętności jej wyselekcjonowania.
BB: No tak, oni na pewno dysponowali czasem, aby się tego wszystkiego nauczyć.
DS: Przede wszystkim dysponowali wiedzą i doświadczeniem. Wspomniana już Kampania Ognia stała się dla nas również pretekstem do zaproszenia różnych osób, dzięki którym pragnęliśmy spojrzeć na problem metalurgii żelaza w szerszym, bogatszym kontekście. Między innymi zaprosiliśmy pana dr. Jacka Łapota, który przez blisko dwadzieścia lat prowadził badania na terenie Afryki Zachodniej, odkrywając istniejącą tam jeszcze do niedawna rozwiniętą na dużą skalę produkcję żelaza, działającą w oparciu o założenia zbliżone do starożytnej metalurgii europejskiej. Było dla nas niezwykle cennym doświadczeniem obejrzeć na prezentowanym w trakcie konferencji filmie dokumentalnym nie tylko, jak to zazwyczaj bywa w przypadku archeologów, niemych śladów minionej działalności, lecz ludzi naprawdę wytapiających żelazo. Wydaje mi się, że dzięki analogiom etnograficznych i antropologicznym jesteśmy w stanie wzbogacić wiedzę naukową o niezwykle ważny w przypadku wytopów element ludzki, odnoszący się do wiedzy i doświadczenia hutników.
ŁS: Napomknęła Pani o chęci promowania muzeum w postaci „Kampanii Ognia”, o zapraszaniu różnych specjalistów przy okazji eksperymentów wytopu żelaza. To wszystko sprawia, że według nas muzeum pruszkowskie spełnia warunki muzeum nowoczesnego, instytucji otwartej na nowości. Stąd moje pytanie – jak prowadzić nowoczesne muzeum archeologiczne?
DS: Każda instytucja znajduje swoją indywidualną drogę, ogólnie istnieje potrzeba wprowadzania zmian w sposobie działania muzeów, będących do tej pory, w myśl zasady wywodzącej się jeszcze z XIX wiecznego kolekcjonerstwa, swoistą „świątynią sztuki”. Idea ta wiązała się z konkretnym sposobem traktowania przedmiotu i jednocześnie przekazywania treści publiczności. Dziś musimy wyjść poza te ramy, „otwierając” się poniekąd na ludzi. Również nasze muzeum stoi przed koniecznością modernizacji swojego wizerunku, pragniemy pozyskać dla nas publiczność, próbując stworzyć jednocześnie między instytucją a jej odbiorcami trwalszą więź, pewien rodzaj sympatii. Potrzeba ta wynika przede wszystkim ze świadomości istnienia w społeczeństwie, z czym borykamy się w codziennej pracy archeologicznej, braku wiedzy a poprzez to zrozumienia dla śladów przeszłości, w szczególności tych najdawniejszych. Postanowiliśmy wyjść naprzeciw temu wyzwaniu, tworząc projekty, które mamy nadzieję z czasem zaczną zmieniać ten stan rzeczy, pozwalając mieszkańcom na utożsamienie się z terenem, na którym mieszkają, dzięki czemu zaczną oni szanować a być może również po pewnym czasie samodzielnie chronić to, co znajduje się pod ziemią. Pragniemy pokazać, że archeologia może być nie tylko problemem, z którym borykają się inwestorzy, którzy muszą pokryć koszty badań wykopaliskowych, ale również wspólnym uniwersalnym dobrem, pozwalającym na stworzenie ciekawego wizerunku regionu i dzięki temu umożliwienie jego promocji w świecie. Dobrym przykładem takiego projektu zbudowanego przez nas w oparciu o powyższe założenia są odbywające się cyklicznie już od trzech lat warsztaty historyczno-artystyczne. Inicjatywa utrzymana jest w formie trwających tydzień półkolonii, podczas których przenosimy dzieci do stworzonej z myślą o nich, co roku innej, przestrzeni historycznej, w której mali uczestnicy uczą się poprzez zabawę. Projekt powstał we współpracy z pedagogami z Niemiec, którzy mają doświadczenie w tzw. otwartej pracy z dziećmi, opartej na założeniu, iż mniej więcej do dwunastego roku życia człowiek zdobywa wiedzę głównie przy pomocy wizualnych, wrażeniowych doświadczeń. Kolejnym przykładem projektu przez nas realizowanego, tym razem skierowanego do szerokiego grona odbiorców, jest „Kampania Ognia”. Wydarzenie łączyło, rozłożone na przestrzeni czterech miesięcy, działania o charakterze naukowym i artystycznym. Rozpoczynaliśmy przygotowanym przez Teatr Ognia spektaklem, opowiadającym o Mazowieckim Centrum Metalurgicznym. W trakcie wakacji odbyło się sześć wytopów eksperymentalnych, jak również, przygotowany przez studentów i absolwentów warszawskiej ASP, dzień otwarty muzeum, podczas którego zaprosiliśmy mieszkańców Pruszkowa do „zabawy” czasem. Podsumowaniem projektu stała się, zorganizowana w ramach Festiwalu Nauki, konferencja popularno-naukowa zatytułowana „Materia żywa i święta – kilka słów o alchemii żelaza”. Stała się ona okazją do ukazania problematyki starożytnego hutnictwa w szerokim antropologiczno-etnograficzno-archeologicznym kontekście.
BB: Jakby Pani mogła podsumować – jak ludzie reagowali na te wszystkie zorganizowane przez państwa akcje? Czy mają Państwo teraz jakiś oddźwięk? Czy więcej osób przychodzi do muzeum, jest inne zainteresowanie, inne spojrzenie na Waszą pracę?
DS: Szczerze mówiąc projekt przerósł nasze oczekiwania, zarówno jeśli chodzi o frekwencję – we wszystkich wydarzeniach Kampanii Ognia wzięło udział 3197 osób – jak również jej oddźwięk. Publiczność nie tylko żywo interesowała się poszczególnymi tematami, ale również bardzo chętnie brała czynny udział w wydarzeniach, jak to miało miejsce w przypadku eksperymentalnych wytopów bądź zabaw dnia otwartego. Kontakt z ludźmi, którzy byli autentycznie zafascynowani naszą pracą jak również tematem, którym się zajmujemy czy też sposobem opowiedzenia o nim, był dla nas bardzo pięknym i niezwykle cennym doświadczeniem. Niezwykle bogaty program ostatniego dnia konferencji, czyli 26 września, wypełniły: prelekcje, pokazy filmów dokumentalnych, spektakl przygotowany przez opowiadaczy działających w ramach „Studni O”, odbywające się w ogrodzie muzealnym forum kowali i hutników oraz zamykający Kampanię happening artystyczny. Pomimo, iż część z publiczności wzięła udział we wszystkich trwających od 12:00 do 22:30 imprezach, trudno było im się z nami rozstać. Jeszcze do późnych godzin nocnych trwały dyskusje z odtwórcami, którzy przyjechali do nas z różnych stron Polski oraz z Danii. Niezwykle ożywione rozmowy trwały również w kuluarach, gdzie nasi goście wymieniali się swoimi wrażeniami i doświadczeniami. Atmosfera, jaka wytworzyła się podczas całego dnia, była dla nas muzealników pięknym, wręcz niepowtarzalnym przeżyciem.
ŁS: Czy mogłaby Pani zdradzić jakie są najbliższe plany muzeum?
DS: Muzeum znalazło się w nieco skomplikowanej sytuacji, ponieważ w roku bieżącym [roku 2010 przyp. red. ]rozpoczął się generalny remont budynku. Pierwszy etap objął prace mające na celu osuszanie i zaizolowanie fundamentów. W przyszłym roku czeka nas o wiele poważniejsze wyzwanie [w roku 2011 przyp. red.], remont obejmie bowiem wewnętrzną strukturę obiektu, co zapewne spowoduje znaczne zahamowanie naszej działalności. Będą kontynuowane organizowane w przestrzeni pozamuzealnej warsztaty dla dzieci. Planujemy także wzięcie udziału w Festiwalu Nauki oraz Dniach Pruszkowa. Chcielibyśmy również poprowadzić w przyszłym roku, może w formie nieco bardziej zamkniętej da publiczności, rozpoczęte przez nas eksperymentalne wytopy żelaza, wykorzystując okres zimowy na prace naukowe oraz szczegółową analizę doświadczeń zdobytych podczas Kampanii Ognia. W chwili obecnej musimy się jednak przede wszystkim skupić się na przygotowaniu muzeum do remontu.
ŁS: Ja chciałem zapytać o taką może przyziemną kwestię – z jakimi problemami jako dyrektor muzeum się Pani spotyka? Czy są to problemy finansowe, czy może brak chęci współpracy np. z lokalnymi władzami? Czy rzeczywiście trzeba się dużo napracować, żeby realizacja projektów doszła do skutku? Czy wiele osób pomaga? Jak to wygląda?
DS: Realizacja licznych przygotowywanych na wysokim poziomie projektów zawsze wymaga dużego nakładu pracy jak również finansów pozwalających na ich realizację. Skromny budżet, jakim zazwyczaj dysponują jednostki muzealne, zmuszają je do poszukiwania środków zewnętrznych, co w chwili obecnej ze względu na trudną sytuację panującą na rynku jest bardzo skomplikowane. Nasze muzeum przy realizacji projektów korzysta ze wsparcia sponsorów, dotacji ministerialnych i fundacji. Bardzo często spotykamy się również z niezwykle życzliwymi reakcjami ze strony zarówno instytucji jak i osób prywatnych, które bezinteresownie udzielają nam wsparcia nie finansowego, ale na przykład udostępniając nam sprzęt potrzebny do realizacji przedsięwzięcia.
ŁS: Wrócę jeszcze do muzealnictwa. Polskie muzea kojarzą mi się z zakurzonymi gablotami i ochraniaczami na obuwie. Czy brak nowoczesności wynika z problemów finansowych? A może brakuje osób, które miałyby świeższe spojrzenie na kwestię funkcjonowania muzeum? Czy jeszcze wiele osób traktuje muzeum jako świątynię, gdzie można tylko coś obejrzeć i która nie będzie się otwierać na innych i próbować ich pozyskać?
DS: Muzeum jako instytucja narodziła się w XIX w. z idei kolekcjonerstwa, w swym pierwotnym założeniu była więc miejscem powołanym przede wszystkim do wyeksponowania zgromadzonych w niej zbiorów i opieki nad nimi. Świat wokół nas zmienił się w ostatnim czasie jednak tak bardzo, że po to, aby miała ona dalszą rację bytu, owa idea musi ulec znacznej modyfikacji. W Polsce coraz liczniej powstają zupełnie nowe muzea, jak chociażby Muzeum Powstania Warszawskiego czy Muzeum Fryderyka Chopina, które posługują się innym, nowoczesnym językiem w komunikacji z odbiorcą. Również instytucje już istniejące zmuszone są do zmiany swojego wizerunku, natomiast kierunek tych przemian określa niejednokrotnie specyfika danej instytucji. Jednym z ciekawych symptomów zmieniającej się rzeczywistości jest fakt, iż coraz chętniej i częściej inwestuje się w obiekty muzealne, co przekłada się z kolei na coraz atrakcyjniejszą ich ofertę.
BB: Muzeum posiada profil na Facebooku. Skąd pomysł promocji na tym portalu i jak ona wygląda?
DS: Pomysł tej promocji zrodził się z potrzeby dotarcia do młodych ludzi, którzy nie chętnie korzystają z oferty muzealnej, spędzając większość czasu w rzeczywistości wirtualnej. Chcieliśmy dowiedzieć się, co jest dla nich interesujące, jaką mają wizję muzeum i archeologii. W międzyczasie okazało się, że wyciągniecie młodych ludzi z ich świata i zaproszenie do naszego jest o wiele trudniejszym zadaniem niż na początku sądziliśmy. Mamy jednak nadzieję, że tworzone przez nas w przyszłości projekty zainteresują a tym samym przyciągną ich do nas.
ŁS: Muzeum to nie tylko eksponaty, lecz także praca naukowa. Czy prowadzą Państwo obecnie jakieś badania terenowe?
DS: Muzeum rokrocznie prowadzi w rejonie Mazowieckiego Centrum Hutniczego badania wykopaliskowe. W ostatnim sezonie kontynuowaliśmy prowadzone przez muzeum w latach 1995-1997 prace na stanowisku wielokulturowym w Kraśniczej Woli, które, pomimo iż położone poza granicami ośrodka, jest z nim przez ślady starożytnej obróbki kowalskiej silnie związane. Ponadto prowadziliśmy wyprzedzające inwestycję badania ratownicze na terenie Kań i Otrębus, gdzie zlokalizowane są dwie duże osady hutnicze. Stanowiska położone są na obszarze intensywnie zabudowanym, niejednokrotnie jeszcze przed wprowadzeniem ustawy je chroniącej. Od kilku lat staramy się prowadzić w miarę możliwości wykopaliska na obszarach jeszcze nie zabudowanych, próbując tym samym ocalić obiekty nie zniszczone jeszcze obecną działalnością człowieka.
ŁS: Czy muzeum współpracuje z instytucjami z Polski bądź zagranicy? Jeśli tak, to na jakiej zasadzie ta współpraca się odbywa?
DS: Nasza współpraca z innymi instytucjami opiera się między innymi na udostępnianiu materiałów studentom i pracownikom naukowym różnych instytucji takich jak: PMA w Warszawie, Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Instytut Archeologii i Etnografii PAN. Przy realizacji półkolonii korzystamy ze wsparcia pedagogicznego udzielonego nam przez organizację Kreisjugendring w Esslingen/Niemcy. W trakcie Kampanii Ognia gościliśmy między innymi kolegów z Danii, którzy zajmują się wytopami żelaza. Pozostajemy w stałym kontakcie z osobami związanymi z ośrodkiem świętokrzyskim, staramy się uczestniczyć w organizowanych wzajemnie przez siebie imprezach, takich jak warsztaty historyczno-artystyczne czy Dymarki Świętokrzyskie.
ŁS: Czy mógłbym prosić o parę słów na temat Archeologicznej Mapy Polski? Co to dokładnie jest, kogo można tam spotkać i do kogo jest skierowane?
DS: Archeologiczna Mapa Polski jest cyklem prelekcji popularno-naukowych, którego celem jest promowanie polskiej archeologii. Został on pomyślany w taki sposób, aby przedstawić naszym słuchaczom po dwa najciekawsze projekty badawcze, jakie realizowane są w poszczególnych województwach. Z jednej strony przybliżamy prahistorię ziem polskich, z drugiej staramy się zachęcić do aktywnego spędzania czasu i uprawiania turystyki historycznej. Cykl został pomyślany w taki sposób, aby znalazły się w nim różnorodne pod względem chronologicznym jak i metodologicznym zagadnienia. Zapraszamy nie tylko wybitnych naukowców, ale również staramy się promować młodych, zdolnych badaczy, którzy dopiero rozpoczynają swoją ścieżkę naukową.
ŁS: Czyli każdy znajdzie coś dla siebie?
DS: Zdecydowanie tak.
ŁS: Zmierzając ku końcowi, jakie są plany, zamiary, ale i marzenia Pani dyrektor, jeśli chodzi o działalność muzealną?
DS: Największym moim marzeniem jest to, by poprzez realizowane w muzeum projekty obudzić w społeczeństwie świadomość i autentyczne zainteresowanie przeszłością. Stworzyć rodzaj lokalnego patriotyzmu, nauczyć, że to, czym się zajmujemy jest wartością ponadczasową i uniwersalną. Uświadomienie tego ludziom byłoby największym sukcesem muzeum. Pragnę, aby to miejsce było im bliskie, żeby odnaleźli tę ideę i sami potrafili ją promować, stając się swoistymi „opiekunami” historii. Wiem, że jest to idealistyczna wizja… (śmiech) Ale może się uda. (śmiech)
BB: Może nie w tym sezonie, ale..
DS: Ale tak. (śmiech)
BB: A proszę powiedzieć, co się dzieje w muzeum zimą? Bo te wszystkie działania, o których Pani mówi, mają miejsce wiosną, latem, jesienią.
DS: Od jesieni kontynuujemy cykl prelekcji „Archeologiczna Mapa Polski”, prowadzimy lekcje archeologiczne i historyczne dla dzieci i młodzieży jak również przygotowujemy, z myślą o pruszkowskich melomanach, kolejne cykle koncertów. W pracowniach muzealnych prowadzone są prace związane z opracowywaniem materiałów pozyskanych w trakcie badań archeologicznych prowadzonych latem. Ponadto przygotowywane są projekty imprez, które chcielibyśmy zrealizować w przyszłym roku. Oczywiście pozostaje jeszcze kwestia ich finansowania, to już jest ostatni dzwonek, aby rozpocząć poszukiwania środków zewnętrznych, dzięki którym będziemy mogli przeprowadzić nasze przedsięwzięcia. Pragnęlibyśmy okres zimy wykorzystać również na podsumowanie naszych eksperymentalnych wytopów, przeanalizować ich wyniki, przejrzeć materiały i przygotować przyszłoroczny projekt.
ŁS: Dziękujemy bardzo za wywiad.
DS: Dziękuję bardzo.
Dorota Słowińska – dyrektor Muzeum Starożytnego Hutnictwa Mazowieckiego im. Stefana Woydy w Pruszkowie.